Wywiad w magazynie „Laifstyle” (jesień 2005)
LAIFSTYLE – moda/ trendy/styl życia, jesień 2005
Tekst: Michał Kowalski
KIEDY NA RYNKU POJAWIŁ SIĘ NOWY ALBUM DR. HUCKENBUSHA ZATYTUŁOWANY „JABOLE”, W BRANŻY ZAWRZAŁO. MŁODZI RECENZENCI NIE ROZUMIEJĄ STYLU LEGENDARNEJ GRUPY, WIĘC JĄ KRYTYKUJĄ, WETERANI ROCKA SA MILE ZASKOCZENI, FANI NIE MOGĄ DOCZEKAĆ SIĘ KONCERTÓW, LIDER GRUPY ANDRZEJ RDUŁTOWSKI MÓWI: „JEST TO KROK Z PRZESZŁOŚCI W PRZYSZŁOŚĆ. PŁYTA MOCNO OSADZONA W KLASYCE, PURE GUITAR
ROCK. PRZEKAZ RACZEJ ZWARTY I KONKRETNY, COŚ
ZE STARYCH ‚DOKTOROWYCH’ KLIMATÓW ALE BARDZIEJ
WSPÓŁCZESNYCH. NIEZALEŻNIE OD REAKCJI SŁUCHACZY
MOJE ODCZUCIE TO DUŻA SATYSFAKCJA. JUŻ MYŚLĘ O NOWYM MATERIALE. A TEN NIECH SOBIE ŻYJE SWOIM ŻYCIEM „CHUJOWYM”.
U POCZĄTKU LAT 70. W POLSKIM PODZIEMIU MUZYCZNYM
ZAISTNIAŁ ZESPÓŁ DR. HACKENBUSH. JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ WYODRĘBNIŁA SIĘ Z NIEGO DRUGA FORMACJA ZNANA Z UTWORÓW O NIECENZURALNEJ TREŚCI, CZYLI DR. HUCKENBUSH. LICZNE TRASY KONCERTOWE ORAZ BOGATA
DYSKOGRAFIA ZAPEWNIŁY OBU ZESPOŁOM STATUS LEGEND
POLSKIEJ SCENY. LIDER TYCH PROJEKTÓW – ANDRZEJ „ZMORA” RDUŁTOWSKI – PO LATACH CISZY WYDAŁ NIEDAWNO TRZECIĄ SOLOWĄ PŁYTĘ. KRĄŻEK „JABOLE” SYGNOWANY POD SZYLDEM DR HUCKENBUSH.
• Jaki rodzaj muzyki obecnie uprawiasz? Rocka czy punk rocka?
Myślę, że najbliżej mi do hard rocka, ale robię rożne skoki w bok. Punk rocka szanuje za parę spraw – kiedy rynek muzyczny opanowały jazz i disco, to on uratował od śmierci rocka. Punk przywrócił wiarę w to, o czym zapomniał rock, czyli w bunt. l za to mu chwała.
• Lubisz ciszę?
Miewam rożne okresy, raz tęsknię za zgiełkiem, a innym razem za ciszą. Lubię jedno i drugie, ale z przewagą ciszy. Dzisiaj hałas jest odskocznią od niej.
• Studiowałeś malarstwo. Czy ta forma sztuki ukoiła Twoje buntownicze wnętrze?
Tylko na chwilę. Przez malarstwo zacząłem popadać w dekadencję, ale szybko rozczarowała mnie cała ta atmosfera, towarzystwo. W tamtym czasie funkcjonowałem pomiędzy pracownią malarską i zespołem, a że bytem raczej typem hałaśliwym i potrzebowałem audytorium, wygrał łomot, wygrał rock. Po zakończeniu tej wewnętrznej rozterki malarstwo stało się dla mnie odskocznią, pomagało mi na chwilę uciec w ciszę.
• Takie wyciszenie umysłu osiągnąłeś też na płaszczyźnie muzycznej – w utworze „Psychotropy miłości”.
Osiągnąłem wewnętrzne wyciszenie właściwe dla mojego sposobu ekspresji. Mam naturalną umiejętność wyciszania się, ale i stawania głośnym. To jest baaardzo perwersyjny utwór. Właśnie w takiej pozornej ciszy dzieją się te rzeczy, o których mówię w „Psychotropach miłości”. Nie daj się zwieść. Ta cisza głośno krzyczy!
• Czy bluzgi w tekstach piosenek, z których słynie Dr. Huckenbush, brzmią dziś bardziej plastikowo niż przed laty?
W PWSSR, obecnej Akademii Sztuk Plastycznych, nauczono mnie, że nie jest ważny temat, ale sposób, w jaki malarz go przedstawi. Niech to wystarczy za odpowiedź.
• Dlaczego nową płytę zespołu zatytułowałeś „Jabole”?
Krótko i zwięźle określa dawną i po części obecną kulturę ulicy, która zawsze była tematem dla Huckena.
• „Zostawcie Titanica, nie wyciągajcie go”… Jak odgrzać legendarny band żeby go nie przegrzać?
To trudna sprawa… Wszyscy mamy na to wpływ, Wytwórnie często zapominają, że najważniejszy jest słuchacz i nierzadko doprowadzają do katastrofy, zachowując się jak wyrocznia. To ich słaby punkt. Słuchacze często nie chcą zaakceptować starego zespołu w nowej oprawie, bo już do czegoś przywykli. Taki come back rujnuje ich wspomnienia z młodości – prywatki z atrakcjami, papierosek w kiblu czy pierwszy łyk jabola. Wszystko to miało swoją harmonię, a tu nagle ich idol nie mieści się w spodniach, a jupitery odbijają się wściekłym blaskiem od jego łysej pały! Choć dla nowego słuchacza może to być atrakcja – jako relikt przeszłości. No ale bywają też udane come backi.
• Opowiedz o ciężkim dla artysty momencie, jakim jest przerwa w twórczości, nawet kilkuletnia. Co się wtedy czuje?
W moim przypadku jest to zwykle spowodowane natłokiem innych zajęć lub naturalną potrzebą ucieczki w ciszę. Jeśli ta twórczość będzie się chciała ze mnie wyrwać, to jej nie powstrzymam. Reagując w ten sposób, zachowuję harmonię i nie doprowadzam do artystycznego przegrzania się.
• Dlaczego i za co pokochałeś Trójmiasto?
Przede wszystkim za to, co jest już za mną. Chętnie tu wracam, nawet z niedługich i niedalekich wyjazdów.
• Czy festiwal w Sopocie to dobre miejsce dla weterana punk rocka?
W moim odczuciu raczej dziwne miejsce. Tam nie ma buntu, tam jest „szoł-biznes”.
• W tym roku na jednym z sopockich festiwali Agnieszka Chylińska swoim mrocznym głosem śpiewała utwory disco z początku lat 90. Jak Ty – jako jeden z pierwszych polskich wykonawców, którzy coverowali głośne, światowe produkcje, oceniasz taki skok z mocnego rocka w disco?
Nie słyszałem tego, ale znam cześć zespołu Agnieszki, to są moi koledzy. Szanuje Chylińską za jej podejście do wolności słowa.
• Czy Twoja obecna płyta to próba wstrzelenia się w koniunkturę, czy masz tak jak Robert Gawliński – „lecisz, bo chcesz”?
Jak można zorientować się po moich wcześniejszych wypowiedziach, „lecę, bo chcę”. Przede wszystkim „lecę, gdzie chcę”. Posądzenie mnie o próbę wstrzelenia się w cokolwiek uwłacza mojej godności.
• Napisałeś ścieżki dźwiękowe do kilku sztuk teatralnych. Jak do tego doszło? Przypadkowo, dusza artysty ponownie dała o sobie znać?
I jedno, i drugie… Miało to miejsce po czterech latach kompletnej muzycznej i alkoholowej absencji. Krótko mówiąc – walczyłem z szatanem i wygrałem!
• Wiesz, że performance, jaki na krajowych i zagranicznych scenach wykonywaliście przez prawie trzy dekady, znalazł wielu naśladowców w tzw, offie?
Szczerze mówiąc, niewiele o tym wiem. Owszem, coś tam obijało mi się o uszy, ale w ogóle nie śledzę tych sytuacji.
• Chodzi o to, co działo się na scenie podczas grania materiału z „Czarnej ziemni”. Współczesna widownia oczekuje od wykonawcy skrajnych zachowań scenicznych.
W tamtych czasach byłem przede wszystkim zajęty sobą, nie obserwowałem okolicy. Jak jestem na scenie, nie rozmyślam o publice. Nie obserwuję, tylko serwuję. Na pewno dużo przegapiłem.
Ostatnio takie zachowania na scenie stają się standardem (śmiech). Niczego nie robiłem na pokaz, nawet jeśli to było coś dziwnego.
• Wiele osób, które chodziły na Twoje koncerty, zaczęło porównywać Cię do legendarnego Iggy Popa. Chodzi o image, sceniczny performance i walkę z zasadami. Co Ty na to?
Hm, może to zabrzmi nieprawdopodobnie ale Iggy Popa znam słabo, może raz widziałem jego koncert na wideo, gdzieś w drugiej połowie lat 80. Podobał mi się ten występ, więc chyba powinienem być zadowolony z takiego porównania. Ale tak nie jest. Nie chcę być do nikogo porównywany. Byłem, jestem i chcę być sobą.
• A czego jeszcze od życia chce Doctore?
Harmonii między szaleństwem a spokojem.