„Dr. Hackenbush is back!” (wywiad dla magazynu „DosDedos”, 2005)
Autor: Michał „Kobra” Kowalski.
Dr. Hackenbush is back! A w zasadzie Huckenbush, bo to dwa zupełnie inne oblicza Doctora. Podczas rozmów o tym zespole, ludziom zawsze towarzyszyły emocje i to już chyba się nie zmieni.
Nawet młodsze pokolenia znają sławne szlagiery Huckena. Już w latach 80-tych, kiedy zaczynali grać, założyciel, wokalista i autor tekstów Andrzej „Zmora” Rdułtowski wiedział, Że ta forma ekspresji i możliwość wyrażenia swojego zdania odpowiada mu najbardziej. Bez Żadnych kompromisów i ustępstw. zadziałało, bo zdobył POSŁUCH zarówno w kręgach kultury, WŚRÓD klasycznych odbiorców rocka, jak i u nizin społecznych oraz patologii, do której przemówi jej językiem.
Drogę, jaką przebyli jako grupa, potwierdza liczna dyskografia, ale przede wszystkim długie lata, które spędzili na scenie. W końcu zapadła decyzja o przerwie. Dla słuchaczy za długa, a dla artysty za krótka. W sierpniu 2005 roku odbyła się premiera nowej płyty Dr. Huckenbusha, zatytułowana „Jabole”, której cały ciężar – produkcję, teksty i muzykę – wziął na siebie w/w „Zmora”, znany również jako Fred Standart. Z nim właśnie w naszej rozmowie poruszamy temat różnicy gatunków obu nazw, dowiadujemy się, czym zajmował się pod tajemniczą ksywką „Zmora” i czy o polskim rocku będzie jeszcze głośno. Ale przede wszystkim rozmawiamy o długo oczekiwanym, kolejnym albumie Huckenbusha – pierwszego bluźniercy Polski.
DsDs: Czy tytuł doktora ma za zadanie informować, że ta muzyka potrafi dokonać cudów, czyli wyleczyć z przypadłości, takich jak chandra, depresja czy zwykła migrena?
Dr H: Tytuł nie nadany, ale samozwańczy. Ale jak wiesz, cuda czynią właśnie znachorzy, więc żywię nadzieję, że tak może się stać.
DsDs: Jaki nadałbyś sobie status na scenie polskiego rocka?
Dr H: Banita.
DsDs: Jako lider Hackenbusha oraz jako solista zafundowałeś sobie długą przerwę między ostatnim materiałem a nowym albumem, który obecnie ma swoją premierę. Co burzliwego wydarzyło się u Ciebie w tym okresie?
Dr H: Wydarzyło się bardzo dużo i – jak zwykle – więcej złego. Wydarzenia ostatnich lat, które dotyczyły mnie, moich spraw osobistych i rodzinnych, bardzo źle zniosłem. Ten wrzód napęczniał do tego stopnia, że musiało pierdolnąć. Uciekłem w muzykę, musiałem odreagować, sam siebie rozśmieszyć, bo czułem, że dostaję pierdolca. Takie małe déja vu; jak wiesz, pierwsze znane ludziom nagrania Huckenbusha powstały w stanie wojennym.
DsDs: Jakiego rodzaju przemiany czujesz w sobie po zmasterowaniu tego materiału?
Dr H: Pewien rodzaj ulgi. Oczywiście musiałem się skupić nad nagrywaniem i całą produkcją, ale na pewno przeważa uczucie ulgi. Ponieważ nie jestem na smyczy jakiegoś wydawnictwa, dlatego mam pełną swobodę artystyczną, szczególnie jeśli o takiego Doctora chodzi. Nie muszę układać strategii, pisać pod publiczkę i tym podobnych czynić działań. Przy tych nagraniach nie ma terminów ani konkretnych zaleceń, więc mogę realizować siebie aż do bólu. Ten ładunek ekspresji Huckenbusha jeszcze ze mnie nie wyszedł w takim stopniu, w jakim tkwi – zapewniam cię. Gdybyś mógł mi zajrzeć w duszę, to pewnie umarłbyś ze śmiechu. Albo z przerażenia.
DsDs: Twoja twórczość to jeszcze muzyka czy już sztuka?
Dr H: Rozczaruję cię – nie mam prawa do takich ocen. Komponuję, piszę i nagrywam wtedy, kiedy „to coś” się ze mnie wyrywa. Nie uciekam w antymuzykę i inne odloty pretendujące do miana sztuki. I żyję normalnie, więc chyba mi nie odjebało. Jeśli to sztuka, to luzowania – tak bym to ujął.
DsDs: Jakiego rodzaju literatura uczyniła Cię wrażliwym na otaczający nas świat?
Dr H: Niewątpliwie literatura lat młodzieńczych, a nawet okresu dziecięcego. Wszystkie te młodzieżowe hity tamtego okresu – literatura przygodowa, a jednocześnie bogata w treści moralne. Moim zdaniem to właśnie w tym okresie kształtuje się prawdziwa wrażliwość. Potem przychodzi okres kształtowania tylko odporności, a literaturę okresu dojrzałego odbiera się inaczej – analizuje się, łyka pseudofilozofie, które akurat w danym czasie nam pasują. Pod jej wpływem przyjmujemy często fałszywe pozy. I chyba dlatego człowiek szczerze wrażliwy postrzegany jest przez resztę świata jak duże dziecko.
DsDs: Zajmujesz się także komponowaniem muzyki teatralnej. Czy oprócz tego, co masz na koncie, przetrzesz kolejne szlaki w tej dziedzinie?
Dr H: Nie sądzę, raczej mi to nie grozi.
DsDs: Czy „Inny świat”, do którego nawiązujesz swoją nową płytą, jest dla Ciebie tak samo niedostępny, jak „Twój pociąg ostatni”, który w Twoim przypadku jeszcze nie nadjechał?
Dr H: Otarłem się w jakiś sposób o to sam. Różne bywały w moim życiu okresy, a poza tym jestem niepokorny, więc podatny na problemy. Oczywiście w moim przypadku nie doszło do momentów ekstremalnych, na szczęście. Natomiast teraz po części mam to na co dzień do obejrzenia, plus wyobraźnię. Muszę tylko wyjść z domu.
DsDs: Czy swój ocenzurowany repertuar (Hackenbush) widzisz na listach przebojów, na przykład obok Grzegorza Skawińskiego z numerem „Pokolenia”?
Dr H: Ha ha ha. Akurat na temat tego utworu posiadam wiedzę prosto z kuchni. Jest to utwór od początku z premedytacją pisany na przebój, więc nie widzę związku z moją muzyką, która nigdy nie była w tym celu grana. Dr Hackenbush był zespołem rockowym, gitarowym. Jasne, że z upływem lat (20-25) ta muzyka straciła swoją energię, wiec wypada mi tę propozycję przyjąć za komplement. Dziękuję.
DsDs: Czym dla Ciebie są takie terminy, jak sława, moda i pieniądze?
Dr H: Ej, chyba nie oglądasz telewizji! Wiedziałbyś, że to same problemy. Natomiast o modzie zbyt wiele nie wiem. Krótko mówiąc, te trzy terminy są dla mnie obce. Na szczęście jabole są tanie, ha ha ha.
DsDs: Jakie masz marzenia i cele odnośnie tej produkcji, ale i prywatnie – w życiu?
Dr H: Co do „Jaboli”, to cel zrealizowałem, czyli nagrałem i wydałem. Nie mam marzeń, raczej cichą nadzieję, że komuś, kto słuchał Doctora, sprawiłem przyjemność. Prywatne życie upływa mi z dnia na dzień, bez planu – czyli taki przyjąłem chytry plan.
DsDs: Czy oprócz cenzury są jeszcze jakieś inne czynniki wpływające na różnice między utworami Hackenbusha i Huckenbusha?
Dr H: Moim zdaniem nie. Tylko inne wyrazy ekspresji, jak w przypadku Dr. Jekylla i Mr. Hyde. Noc kryje swoje tajemnice, a człowiek… ten sam.
DsDs: Album „Jabole” to dzieło tej bluźnierczej strony. Nie boisz się, że niecenzuralne teksty i odważny sposób przekazywania ich wstrząsną opinią publiczną i klerem?
Dr H: To byłoby zabawne i po części normalne, bo w tej krainie obłudy najbardziej boli prawda. Na płycie jest ostrzeżenie „od lat 18”. Kto wrażliwy, to niech jej nie słucha. I chuj.
DsDs: O płycie mówisz między innymi to, że jest ramową koncepcją opisującą wulgarne doliny naszego społeczeństwa. Czy Twoim zdaniem inne kraje, nie tylko unijne, zawsze będą patrzyły na Polskę przez taki pryzmat, przez co będą podchodziły do nas z coraz większym dystansem?
Dr H: To nie jest moim zdaniem takie proste. Rozumiem, że masz na myśli kraje zachodnie, a one zawsze chciały dominować i dominowały niestety nad Wschodem. Jest to przejaw szowinizmu, którego dowodów nie trzeba długo szukać. Dlatego zawsze będą nas łapać na takie haki. Nie liczmy na zbyt dużą, bezinteresowną wyrozumiałość Zachodu, tylko spokojnie róbmy swoje – pokornie, ale bez kompleksów. Należy zachować obiektywizm, widzieć siebie i naprawiać. Nam brakuje czegoś charakterystycznego. Nie możemy konkurować z Ferrari, bigosem i jabolami. Owszem, możemy ich tym wynalazkiem zaskoczyć… do pierwszej sraczki. Ale też nie jest to tylko nasza wina. Przez nich jesteśmy do tyłu. W końcu nie wpraszaliśmy się do RWPG, a poza tym nie wzbogaciliśmy się na kolonizacji i niewolnictwie, kurwa ich mać!!! Oni też mają swoje doliny i patologie, a syfilis przyszedł do nas właśnie z Zachodu, AIDS też! Dlatego zalecam spokój. Czas zrobi swoje, a póki co, jako patriota mówię: „Wasze mikrofalówki pierdolę, niech żyją jabole!!!”.
DsDs: Czy Twoim zdaniem łatwo jest teraz w ogóle zaskoczyć publiczność, zepsutą przez natłok wszystkiego, co nie było dotychczas dostępne? Nawet na drodze skandalu i kontrowersyjnego przekazu…
Dr H: Hmm… Owszem, tak. Wystarczy im zainstalować w deskorolkach kwadratowe koła.
DsDs: Czy meritum kontrowersyjności jest posunięcie się do ostateczności, tak jak Court Cobain, który zostawił po sobie slogan „I hate myself and I wan to die”? Czego dokonałbyś Ty, żeby było o Tobie głośno?
Dr H: Na pewno nie taki slogan. Już prędzej „Do widzenia, kurwa, hołoto pierdolona”, ha ha ha. A zupełnie serio, to nie mam pomysłu na nieśmiertelność.
DsDs: Jak wysoko cenisz sobie wolność słowa w tekście, a jak w rzeczywistości?
Dr H: Tak samo, z tą różnicą, że w niektórych przypadkach użyję innych wyrazów ekspresji. Chyba nie myślisz, że do przedszkolaka powiem: „Chodź tu, mały chuju, ponapierdalamy se w piłę”?
DsDs: Podkreślasz, że – niezależnie od strony promocyjnej – najbardziej zależy Ci na muzyce. Powiedz, jakimi kategoriami muzycznymi kierowałeś się realizując ten album.
Dr H: Kategoriami Dr. Huckenbusha. Natomiast nie mam nic wspólnego z promocją – tym nie ja się zajmuję. W ogóle jest to trochę dziwna sytuacja. Tego nigdy nie było, lecz nie mam na to wpływu. Niestety, nowe czasy i nowe rządy… Tak chciał i tak robi Soliton.
DsDs: Uważasz, że w momencie, w którym w muzyce nadchodzi wiele przemian, polski rock jest w stanie się podnieść? Jesteś w stanie podsycić jego ognisko?
Dr H: Rock zawsze ma szanse – to jest źródło wielu stylów. Dlaczego myślisz, że to muza spróchniała? To jest wina wydawców i środków masowego przekazu. Mam na ich temat swoje zdanie, ale darujmy to sobie. W każdym razie każdy styl ma swoich zwolenników, tylko trzeba im dać szansę kontaktu ze słuchaczem. Niczego nie trzeba podsycać, ludzie grają rocka. Natomiast bardzo źle się dzieje, że ilość sprzedanych płyt absolutnie nie odzwierciedla prawdy o popularności artysty, co często jest powodem jego niełaski u wydawcy, no i w rezultacie artystycznego zgonu. Kto winny? Jak zwykle człowiek. Postaraliśmy się tak skalkulować „Jabole”, żeby maksymalnie zejść z ceną. Wszystko po to, żeby płytę zrobić bardziej dostępną. Naprawdę walczyłem o to, więc nie życzę sobie teraz chujni w postaci mp3 i innych „zaradnych” handlarzy, bo się wtedy poważnie wkurwię i podsycę ognisko, ale inne.
DsDs: W skali światowej muzyka rockowa radzi sobie bardzo dobrze. Przykładem jest duża liczba coraz to nowszych kapel wywodzących się z rocka. Z kolei młodzi odbiorcy, w tym przypadku skaterzy i snowboarderzy, coraz chętniej sięgają z powrotem po punka, rock, metal, a nawet i death metal. Myślisz, że instrumenty będą rywalizować z elektroniką?
Dr H: Chyba nie na sto procent. Raczej wydarzy się coś w rodzaju ewolucji. Zresztą Young Gods od wieków gra na samplerach brzmieniami gitar. Albo Metallica na… wiolonczeli. Myślę, że część młodych muzyków potraktuje sprawę klasycznie, a inni będą szukać. I tak ma być.
DsDs: Masz jakąś grupę docelową, do której kierujesz swoje teksty? Wyobrażasz sobie swoich odbiorców?
Dr H: Do tej pory towarzystwo było ok, wszyscy czuli, co jest grane. Do takiego słuchacza się odnoszę.
DsDs: Jakie jest Twoje zdanie na temat wykorzystywania żywych instrumentów lub crossowania styli w hip-hopie? Czy jest to jego forma obrony przed zaszufladkowaniem w standardzie tego nurtu?
Dr H: Nie mam zdania i trudno mi interpretować powody takich działań.
DsDs: Gdzie i kiedy będziemy mogli usłyszeć Hackenbusha lub Huckenbusha na żywo?
Dr H: Hmm…
DsDs: Czy między innymi swoim pseudonimem artystycznym „Zmora” hołdujesz czerni, za którą stoi szatan?
Dr H: A może szatan wcale nie lubi czerni? To ludzie pomalowali go na czarno. Kup sobie jabola i go odpal. Może wyskoczy z niego zamiast Dżina szatan, ha ha ha. I chyba na pewno, a tobie zrobi się kolorowo. Ten pseudonim pojawił się w sytuacji mało medialnej i wręcz nieciekawej. Ale jak to często ma miejsce, doznał przemienienia i nabrał nowych wartości. Po prostu z ksywki stał się scenicznym pseudo. No cóż, prozaiczna historia…
DsDs: Chyba że chodzi o szatana prędkości, bo jesteś posiadaczem unikatowego modelu Porsche. Czy prędkość daje Ci odlot?
Dr H: A komu nie daje? Jasne, że tak, tylko trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy.
DsDs: Nie wiem, czy wiesz, ale magazyn „Dosdedos“, na łamach którego ukaże się rozmowa, jest pismem, które od 1998 roku, czyli od swojego początku, jest jednym z bardziej kontrowersyjnych periodyków w swojej dziedzinie, niebojących się poruszać takich samych albo jeszcze gorszych tematów. Co w związku z tym, jako pierwszy, kulturalny bluźnierca Polski, chciałbyś przekazać jego czytelnikom?
Dr H: Pismo znam, a ponieważ dużo już powiedziałem, więc tylko klasyczne „do widzenia, kurwaaaaaaaaaa!”.
* Album Dr Huckenbush – dostępny od połowy lipca 2005 w sklepach oraz na stronie www.soliton.pl