„Nie gramy na miejskich rynkach, kto by nas zaprosił?” (wywiad dla IgiMag, 7.01.2018)
Wywiad pochodzi ze strony https://igimag.pl/2018/01/dr-hackenbush-nie-gramy-na-miejskich-rynkach-kto-nas-zaprosil/.
Skąd Dr Hackenbush czerpie natchnienie do swoich wysoce niecenzuralnych tekstów? Czy na nowej płycie zamierza “zgrzecznieć”? Na te i inne pytania odpowiada Andrzej „Zmora” Rdułtowski, lider zespołu.
Jakub Napoleon Gajdziński: Co stoi za Waszą nazwą? Dlaczego Dr Hackenbush?
Andrzej „Zmora” Rdułtowski: Nazwa się wzięła z wewnętrznego konkursu. Przez szereg lat, całe lata 70., graliśmy bez nazwy. Mieliśmy wtedy poważniejsze problemy: ciągle zmieniał się skład, miejsca prób, wiele rzeczy. Nazwa nie wydawała nam się wtedy taka istotna. W końcu jednak pojawił się ten temat, w okresie, gdy intensywnie pokazywano filmy braci Marx [doktor Hackenbush jest bohaterem filmu “Dzień na wyścigach” – przyp. red.]. Urządziliśmy sobie wewnętrzny konkurs na nazwę i ciekawy pomysł zgłosił ówczesny perkusista. Dr Hackenbush wydał nam się bardzo oryginalną nazwą i tak już zostało. Później skład się zmienił, ci ludzie odeszli, a ja dalej w tej „piaskownicy”.
Przez wielu, włącznie ze mną, jesteście uznawani za najlepszy zespół pod Słońcem. Jak to wszystko się zaczęło? Dlaczego zaczęliście grać? Który utwór był Waszym pierwszym hitem?
Zaczęliśmy jako młodzi chłopcy, dla zabawy i przyjemności grania. Mieliśmy to szczęście, że posiadaliśmy magnetofon, więc bawiliśmy się wraz z tym graniem w nagrywanie. Naszym pierwszym hitem była piosenka wyśpiewana na oryginalnym podkładzie „Purple Haze” Jimmiego Hendrixa – „Pasja”. Później nagrywaliśmy już swoje piosenki, zresztą… z różnym skutkiem. Tak to się rozwijało, aż do stanu dzisiejszego. Dziś jesteśmy już w zupełnie innym miejscu, zwłaszcza jeśli chodzi o jakość grania (śmiech).
Graliście koncerty ze szwedzkim zespołem Hurrah (Jurrah), odbyliście trasę z Kombi – lub raczej Kombi odbyło trasę z Wami. Koncertowaliście również w Niemczech. Jak wspominasz te lata?
Hurrah zostali doczepieni do nas. Jak to wspominam? Były to czasy, gdzie się miało mało kontaktów z zespołami z Zachodu. Nawet jako słuchacz lub widz na koncertach. To był młody zespół, który miał nagraną pierwszą „epkę”. O ile wiem, los nie był dla nich łaskawy. Z czasem Hurrah się rozpadło, czy robili dalej coś indywidualnie? Nie mam pojęcia. Jak to wspominam? Była to krótka przygoda, trwająca zaledwie parę dni. Było miło i zabawnie. Zespół był podzielony pod względem warstw społecznych. To były cztery osoby, z czego dwie pochodziły z klasy pracującej a reszta nie. Nawet między sobą tworzyli jakby dwie frakcje. Nie wiem, jak to się stało, że razem grali. Oni grali swoje, my swoje. Było naprawdę fajnie.
A Kombi?
To się chyba raz zdarzyło, że przy naszym koncercie grało również Kombi. My z kolei często graliśmy u nich. Byli bardziej znani w Polsce, mieli ugruntowaną pozycję i dorobek. Mieli też zupełnie inną pozycję od nas w konwencji artystycznej. Grywaliśmy razem i do dziś jesteśmy kolegami. Fajni ludzie.
W 1984 zawiesiliście działalność. Dlaczego?
Borykaliśmy się wtedy ze sporymi problemami. Chodziło przede wszystkim o impresariat. Oficjalnie mieliśmy umowę z Bartem z Sopotu. Zapewniał nam sprawy techniczne, opłaty, transport, reklamę i inne formalności. Menedżera chcieliśmy mieć swojego, choć ta sprawa, cokolwiek by mówić, cały czas kulała. Przez całe życie nie miałem szczęścia do impresariów czy menedżerów. Pojawiały się różne postaci, które albo zawalały robotę, albo nie zdążyły jej zawalić, zanim ich zwolniliśmy. To trwało latami, byliśmy bez opieki. Mieliśmy przez to kłopoty organizacyjne, zmieniał się skład osobowy zespołu. W końcu zrobiła się niezdrowa atmosfera i chyba wszyscy mieliśmy tego dość. Pretensje były do wszystkich, nie udało nam się wydać płyty, nie mieliśmy promocji. Choć nagrywaliśmy, to nikt nie zadbał o to, aby wydać tę płytę. Pojawiła się totalna niemoc, kompletny paraliż i wtedy wiedzieliśmy, że nie ma wyjścia i musimy to przerwać. Nie dawałem już psychicznie rady.
Od 2009 roku znów koncertujecie. Gdzie można Was zobaczyć, jakie są reakcje publiczności, ilu ludzi przychodzi na koncerty?
Tak to prawda, gramy znowu od 2009 roku. Występujemy przede wszystkim w klubach – to 99 proc. naszych koncertów. Pozostałe to niezależne festiwale, nie takie jak oficjałki w rodzaju Woodstocku czy Jarocina. Podobnie nie gramy na majówkach, rynkach w miastach i tym podobnych. Szczerze wątpię, czy ktoś chciałby nas na coś takiego zaprosić (śmiech).
Często występujemy również na zlotach motocyklowych, obsługujemy także takie festiwale jak Warhead czy Zgrzytowisko. Można nas spotkać w takich miastach jak Warszawa, Poznań, Kraków, Wrocław… Gramy w całej Polsce.
Jeśli chodzi o publiczność, to z frekwencją bywa różnie. Są mniejsze miasta i mniejsze kluby, gdzie przychodzi mniej ludzi. W niektórych lubią nas bardziej, w innych mniej – różnie to bywa. Najważniejsze, że niezależnie od tego, jaka jest frekwencja, zawsze przychodzą ludzie, którzy znają nasze teksty i lubią nas słuchać. Bawimy się doskonale i to jest najważniejsze.
Interesuje mnie jedna z Waszych piosenek: „Córka generała”. Czy za córką, kryje się prawdziwa postać?
Tak, oczywiście, choć jest to pewna kreacja – nie należy tego brać dosłownie. Podobnie jest ze wszystkimi piosenkami. Zawsze, gdzieś na początku, jest prawdziwa postać, pierwowzór, inspiracja. Nigdy jednak nie wymieniam, o kogo chodzi. Po prostu nie chcę.
Nie ma się co dziwić. Teraz ogólnie. Do Waszych najbardziej znanych utworów należą choćby „Jebał cię pies”, „Jessie Blond”, „O jak ten wiater jebie w ryj” lub, mój ulubiony utwór, „Nie graj ze mną w chuja”. Skąd czerpiecie natchnienie?
Jeśli chodzi o „Nie graj ze mną w chuja” to pisał to Kox (Waldemar „Wally” Księżarczyk), ja popełniłem tylko jedną zwrotkę. O co chodzi w tym tekście? Myślę, że wiem. Ot, taka normalna, prozaiczna historyjka z codziennego życia (śmiech). Coś, co się chyba często zdarza, nie ma potrzeby szukać tu drugiego dna.
Można zatem powiedzieć, że inspirację do piosenek czerpiecie ze zwykłego życia?
Prosto z ulicy (śmiech).
A Jessie Blond?
Nic nie powiem o cichej bohaterce tej piosenki, ale oczywiście ona istnieje. Zresztą… nawet nie wie o tym, że nagraliśmy o niej piosenkę (śmiech). Nikt nie wie, że jest bohaterem naszych piosnek! Mogę powiedzieć: bójcie się! Nie znacie dnia ani godziny (śmiech).
Robi się trochę niebezpiecznie. Ok, skoro natchnienie do piosenek czerpiecie z prozaicznej rzeczywistości, a każda postać ma swój pierwowzór, to kto jest inspiracją do piosenki pt. „Jebał cię pies”?
To też pisał Kox. To jest dziwne, bo w sumie byliśmy młodymi ludźmi, a on poruszył temat, który właściwie był nam obcy, nieaktualny. Przynajmniej jeśli chodzi o wiek (śmiech). Nie wiem skąd on to wziął, nie mam pojęcia.
Wydaliście niedawno singiel. Czy możemy spodziewać się nowej płyty?
Planuję płytę na wiosnę. W tej chwili moje plany trochę się skomplikowały, ale chciałbym to zakończyć w połowie tego roku najpóźniej. Więcej niż połowa materiału już jest. Będzie to trochę coś innego niż pozostałe płyty. Nie wiem, czy większość naszych fanów czegoś takiego oczekuje, ale chce trochę oderwać się od tych „Mięgw” czy „Jebał cię pies”, bo ileż można w kółko? Nie będzie to aż taka „krzywda”, bo już teraz z końcem zimy, powinien pojawić się winyl ze starymi klasykami Hackenbusha. „Mięgwa”, „Wiater” i inne utwory będą w wersji oryginalnej, gdy nagrywałem to razem z Koxem. Takie dwa materiały powinny się pojawić w tym roku i mam nadzieję, że to zaspokoi zapotrzebowanie. Tym bardziej że te stare covery były długo oczekiwane a będą w lepszej jakości niż dotychczas. Stąd winyl, bo można to potraktować jako płytę kolekcjonerską, z największymi hitami i w dobrej jakości.
Druga płyta będzie taka, że można ją puścić mamie, tacie lub babci… może dziewczynie? Jak to ujął nas perkusista: „pokażę wreszcie mamie, że gram w zespole”. Gość gra całe życie a nigdy jej nic nie pokazał.
Bardzo się cieszę z tej płyty, bo przy każdej płycie tworzymy materiał, z którego jestem zadowolony, konkretnie: ja jestem zadowolony. Mam nadzieję, że części odbiorców płyta również się spodoba. To będzie coś innego, taka odskocznia. Inne sprawy, innym językiem.
Na koniec, niecodzienne pytanie, jak zachęcilibyście ludzi, którzy (jeszcze) Was nie znają, do posłuchania Waszej muzyki?
Takiej sztuki nie opanowałem, nie wiem jak to zrobić. Nie miałem pomysłu na to 37 lat temu i do dziś nie mam. Ludzie sobie sami wybrali i niech tak zostanie.